”Myślę, że piekną rzeczą jest to, że Bóg pomaga mi patrzeć na człowieka, który potrzebuje pomocy, chwili uwagi.”
Cześć mam na imię Bartek mam 21 lat i pochodzę z rodziny gdzie na pozór było wszystko. Pieniądze, radość, spotkania rodzinne ale równocześnie ojciec bardzo często wracał pijany z pracy. Z tego rodziło się wiele awantur i kłótni, mama płakała bo nie mogła patrzeć jak mój tata się stacza. Ja sam nie mogłem zrozumieć czemu ciągle pije. Pamiętam, że kiedy byłem małym chłopcem wiele razy płakałem i nie chciałem patrzeć na to jak moi rodzice się kłócą. Dlatego też zamykałem się w pokoju, a gdy byłem już starszy zaczęły się ucieczki z domu.
Poznawałem nowych kolegów, którzy już byli na tej ciemnej ścieżce i żeby od nich za bardzo nie odstawać, też zacząłem na nią wkraczać. Odnalazłem szczęście w ich towarzystwie, sztuczne szczęście, które w tamtym czasie bardzo mi się podobało. Nie musiałem wtedy słuchać i oglądać tego co się dzieje w domu. Pod wpływem narkotyków czułem, że jestem kimś więcej, nie tylko słabym chłopakiem, który ma pustkę w sercu i śmierć w duszy. Poprzez te upadki zacząłem tracić wszystko, dziewczynę, przyjaciół, rodzina też zaczęła inaczej mnie spostrzegać. Czułem że zaczynam umierać, moja wiara umierała. Wtedy poczułem, że potrzebuję pomocy.
Pierwsza wizyta u terapeuty nie była zbytnio udana, tak samo jak i pozostałe. Pojawiła się opcja Wspólnoty. Pamiętam, że spotkałem się pewnym księdzem, który mi powiedział bardzo mocne sława: „Jak wstąpisz to Wspólnoty czeka na ciebie nowe życie, a jak zostaniesz w tym miejscu w którym stoisz czeka cię śmierć!” Nie rozumiałem o co mu chodzi, dopiero po wstąpieniu zrozumiałem jego słowa. Tą śmiercią była śmierć duchowa, brak modlitwy i wiary.
We wspólnocie odnalazłem radość, nowe życie. Gdy zobaczyłem moich rodziców po siedmiu miesiącach widziałem radość w ich oczach, szczery uśmiech, byli bardzo rozmowni a mój ojciec przestał pić i zaczął się modlić razem z moją mamą. Po prostu zaczęli również oni żyć pełnią. Tutaj nie tylko Ja się zmieniam, ale cała moja rodzina. Kiedy byłem w Saluzzo na Święcie Życia, trzymając różaniec w dłoni na jednej z adoracji zrozumiałem jedną bardzo ważną rzecz. Krzyż od różańca jest moimi trudnościami i słabościami a paciorki to przemijające dni. Teraz głębiej się modlę, niosę mój krzyż, czyli trudność. Od tamtej pory zacząłem prawdziwie doceniać siłę modlitwy i przeżywać ją w pełni.
Myślę, że piekną rzeczą jest to, że Bóg pomaga mi patrzeć na człowieka, który potrzebuje pomocy, chwili uwagi. Dzięki przykładowi Jezusa z Nazaretu i Wspólnocie nauczyłem się dawać kawałek siebie dla bliźniego. Jestem szczęśliwy, że mogę dalej walczyć i czuć, że nie jestem z tym sam, że zawsze ktoś jest przy mnie.
Dziękuje Bogu za dar Wspólnoty i także rodzicom, którzy pomogli mi wstąpić.
Chwała panu.